Jądro w Ciemności 1.6
Droga na piechotę z Athos do Feru była niezbyt przyjemna. Długa i wyczerpująca, na dodatek poprzez puszcze Gellonii. Aura również nie sprzyjała pieszym wędrówkom po lesie. Ale... Ale czego nie robi się dla Sarmacji?
Misio traktował tą podróż jako urlop, spacer. Nie przejmował się tym, że w każdej chwili może zostać złapany przez wroga, rozebrany i zastrzelony. Nie przejmował się tym, że było mu zimno. Nie przejmował się tym, że podróż jest ciężka i że musi przedzierać się przez las. Denerwowały go jednak dwie rzeczy. Nie miał papierosów... Jego towarzyszka podróży nie paliła, bo uważała to za skrajnie nieodpowiedzialne i niezdrowe zachowanie. Co więcej, nie pozwalała mu kupować nowych paczek. Misio czasami miał ochotę ją zastrzelić. Drugim, mniejszym problemem, była właśnie jego towarzyszka podróży. Jak się okazało, "Katarzyna na bis" nosiła dźwięczne i starosarmackie imię Aleksandra. Była ładna, choć Misio nie starał się aby mu się za bardzo spodobała. Miała nad nim jeszcze jedną przewagę - znała drogę na supertajne lotnisko pod Ferem. I właśnie te dwa atuty - uroda i wiedza sprawiły, że Misio nie zastrzelił jej w lesie. Bo powodów miał wiele.
Ola nie pozwalała mu kupować i palić papierosów. W oczach Misia była to niewybaczalna zbrodnia, za którą powinno się wymierzyć najwyższą karę. Co więcej - była ambitna i potrafiła się postawić Misiowi, a on bał się takich kobiet. Poza wszystkim zaangażowała się w walkę klas. Jako działaczka komunistyczna działała na terenie Morvanu i starała się, jak ona to nazywała, "wywłaszczać obszarników". Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie starała się narzucić Misiowi swoich poglądów. A starała się to robić na każdym kroku. Misio, jako politycznie obojętny, miał dosyć ciągle trajkoczącej, ploretariackiej młodej damy. A ona ciągle nawijała mu o sprawiedliwości społecznej, o walce klas i o demokracji ludowej, o radach robotniczych, o walkach z obszarnikami etc. etc.
- Słuchaj, jak jeszcze raz będziesz mi mówiła o tym całym czerwonym gównie i o jakichś towarzyszach to Cię zastrzelę, tutaj gdzie stoimy i na dodatek z zimną krwią.
- Ale czy Ty nie widzisz, że to jest przyszłość?!
- W dupie to mam. Dopóki żadna władza nie właduje mi się z butami w życie będzie mi ona zwisać nisko. Ja walczę nie dla jakichś idei politycznych czy frakcji. Ja walczę dla samej Sarmacji. I to ona jest celem. A nie jakaś tam "sprawiedliwość społeczna", czy "walka klas".
- Jak dla mnie to jesteś sierotą.
Misio nie chciał mieć z polityką nic do czynienia już na studiach, gdzie był atakowany przez różnego typu działaczy młodzieżówek, a potem partii politycznych. A, że poglądy młodego studenta historii były proste jak drut, albo wcale ich nie było, dał sobie spokój z tym i przepędzał wszystkich "zaangażowanych" swoim pistoletem. Już od małego chciał służyć ojczyźnie. Ale służyć ojczyźnie to nie służyć władzy, tylko służyć obywatelom i ogółowi.
Ale pomimo tych denerwujących przemówień i pouczeń polubił swoją towarzyszkę podróży. Przez te kilka dni zdążył się do niej przywiązać i wiedział, że będzie mu jej brakowało. No może poza tym, że zabraniała mu palić. Nałóg był silniejszy od przyjaźni.
Szli równo tydzień. Siódmego dnia doszli w wyznaczone miejsce. Była to dość duża polana położona w lesie. Trawa była równo skoszona, widać było, że to prowizoryczne lotnisko było zadbane i dość często używane. Nie prowadziła do niego jakaś specjalna ścieżka, dochodziło się tam przedzierając się przez las i jego krzaki. Docierając do lotniska Misio i Ola mogli zauważyć stojący i, tak przynajmniej im się wydawało, czekający na nich samolot. Jednakże te tygodnie spędzone na partyzantce w lesie czegoś Misia nauczyły - nigdy nie wychodź na leśną polanę bez uprzedniego sprawdzenia terenu. Jego koleżanka była widać niedoświadczona w leśnej walce, skoro zaczęła dziarsko maszerować w stronę lądowiska.
- Stój - rzucił półszeptem Misio.
- Co znowu?! Przecież czekają na nas - odpowiedziała mu Ola wyraźnie zniecierpliwionym tonem.
- Stój, powiedziałem - Misio znów użył swojego tonu nie znającego sprzeciwu.
- Ale po co?
- Mówię stój. A najlepiej to padnij - powiedział Misio. Wyciągnął swoją lornetkę i podczołgał się parę metrów. Popatrzył przez okular i dokładnie zlustrował polankę.
- Oho ! Tak jak przypuszczałem. Znowu się nie zawiodłem na sobie.
Masz, popatrz, co widzisz?
Ola wzięła lornetkę. - No samolot i żołnierzy wokół niego.
- A co to za żołnierze?
- No nasi, sarmaccy - naiwnie rzuciła dziewczyna.
- Ech, dziecko, jak Ty mało jeszcze wiesz o wojnie.
Misio się nie mylił. Na polanie może i stał samolot, może i był w barwach sarmackiego lotnictwa, ale żołnierze wkoło już nie. Cieszył się, że ta zasadzka była nieprofesjonalnie zrobiona, mimo iż żołnierze scholandcy byli z elitarnego odziału - Fuhrer-Begleit-Batallion, czyli, plus minus, gwardii przybocznej króla. Widocznie musiał się nieźle narazić nowym władcom Sarmacji, skoro nasyłali na niego gwardię królewską.
- To co teraz robimy - zapytała przestraszona Aleksandra.
- Uciekajmy. Ale powoli i po cichu, żeby nas nie zauważyli.
Powoli i czujnie oddalili się od miejsca spotkania. Poszli na zachód, wg. Misia miała tam znajdować się jakaś wieś, gdzie mogliby przenocować, coś zjeść i pójść dalej, do Czekan.
- Pewno ta twoja posrana "centrala" miała jakąś wtyczkę i nas wydała...
- Możliwe. Ale to monarchofaszystowska centrala. Działam w niej tylko dlatego, bo komunistycznej jeszcze nie ma.
- Oj weź skończ z tym politycznym pieprzeniem. Żygać się chce... Idziemy, może nas nie widzieli.
Metadane
autor: Michał Czarnecki
data: 25 sierpnia 2006 r.
link: wandea